Ciasna, dość kameralna scena Teatru Muzycznego w Poznaniu…czy na jej deskach uda się przedstawić jeden z najpiękniejszych, najbardziej wzruszających, historycznych musicali świata? Jak twórcy musicalu poradzą sobie z dynamicznie zmieniającym się tłem tej historii i latynoskim temperamentem? I w końcu- czy Evita olśni i przekona publiczność, by jej uwierzyli. Na te i inne pytania postanowiłem znaleźć odpowiedz. (Nie w Argentynie, a w Poznaniu.)
Niepokój, wielki smutek, żal i niepewność. Tak rozpoczyna się musical zatytułowany „Evita” w reżyserii Sebastiana Gonciarza. Już w pierwszej scenie mieliśmy możliwość podziwiania doskonałych strojów i trafnych rekwizytów, bowiem powszechnie wiadomo, że diabeł tkwi w szczegółach.
Przez cały spektakl przeprowadził nas swą narracją Janusz Kruciński w roli Che, zgrabnie porządkując fakty zapakowane w niesamowicie przyjemny głos. Miałem poczucie jakbyśmy znali się wielki, ufałem mu i z ciekawością czekałem na jego cenne spostrzeżenia.
W końcu pojawiła się ona… skromna, ale pewna siebie, słodka, zdeterminowana, szukająca okazji by za wszelką cenę wyrwać się z wiejskiego baru i podbić boskie Buenos. Anna Lasota w roli Evy Duarte de Perón w pierwszych minutach do mnie nie przemówiła. Może inaczej…nie uwierzyłem jej. Byłem prawie pewien, że filmowa rola Madonny jest tą, której nie da się przebić. Jest perfekcyjna.
Wszystko zaczęło się jednak zmieniać. To było zaskakujące uczucie. Jej kreacja rozkwitła, dynamicznie zmieniające się tło wynosiło ją na piedestał, głos rósł w siłę… Przed chwilą była dla mnie niezauważalna, a teraz ją kocham. Każdy gest, dynamika i brawurowa gra aktorska raz powodowały uśmiech, radość i euforię, by po chwili skłonić do refleksji. Lasota świetnie zagrała silną kobietę, która potrafi walczyć o swoje marzenia. O własne „ja”. Jeszcze przed pierwszą połową aktu mieliśmy na scenie prawdziwą gwiazdę, bezwzględną kochankę i mogłoby się zdawać- kobietę spełnioną.
Nadszedł czas na kolejny krok…Czemu by nie mieć u stóp całego świata?
Uległem urokowi Evity i tak chyba powinno być, ale kolejnym miłym zaskoczeniem by dla mnie przekład musicalu na język polski, przez Andrzeja Ozgę.
Pod koniec „Evity” zauważyłem, że tłumaczenie mnie nie męczy, jest przejrzyste, bez zgrzytów czy dysonansów. Myślę, że to bardzo ważny aspekt, by dzieło odniosło sukces. Słowa musicalu zostały ubrane w znakomitą muzykę pod kierownictwem Piotra Deptucha. Spektakl krył w sobie wiele niespodzianek.
W pamięci na długo pozostanie ponad dwuminutowy występ Sylwii Banasiak (kochanki Peróna), która zaśpiewała utwór „Znów jakaś torba”, wbijając nas swym głosem w miękkie fotele.
Życie Evy Perón było krótkie, za to bardzo inspirujące. W 33 lata oczarowała swym blaskiem, duchową siłą i motywacją.
Z czystym sumieniem potwierdzam zdanie publiczności i krytyków musicalu „Evita”- mamy w Poznaniu własny Broadway z którego możemy być dumni. Brawo Teatrze Muzyczny. Owacje na stojąco! Nie trzeba łez Święta Evito!